OSTROWIEC ŚW - MIASTO RODZINNE
W dniu spektaklu, grając pierwszy raz, w moim rodzinnym mieście poczułam to przedziwne uczucie – małą tremę. Czy wystarczająco szybko obudził się we mnie perfekcjonizm? Czy tremę spowodowała chęć pokazania się z jak najlepszej strony, nie zawiedzenia Ostrowiaków, którzy mi dopingują przez te wszystkie lata i dzwonią jak widzą mnie na ekranie kina czy w telewizji? Zadawałam sobie pytania: czy spodoba im się proponowana przeze mnie konwencja nowej formy teatralnej? Czy będą bardzo wymagający? Tego typu myśli chciały mnie odciągnąć od najważniejszego. Zadając sobie pytanie, po co ja to robię, szybciutko wróciłam na główny tor . Po pierwsze: bo lubię być na scenie, grać, po drugie tekst „Rewolucji Balonowej” jeszcze mi się nie znudził, przeciwnie – wciąż znajduję w nim kolejne niuanse. Jak mówi Ksawery Wójciński – nasz kontrabasista: „Za każdym razem grasz inaczej”. Dobrze słyszeć, że ten spektakl wciąż ewoluuje. Tekst jest żywy również dzięki widowni, bo gdy za mną podąża ożywają wspólne wspomnienia z lat 1989-1995, łączy nas przecież „pamięć zbiorowa”. Razem z widzami, w skupieniu a czasem w zarażającym śmiechu stajemy się bohaterami naszego „powrotu do przeszłości”.
Pragnę podzielić się z Wami moimi odczuciami ze sceny kina Etiuda w Ostrowcu Świętokrzyskim. Miałam świadomość, że na widowni siedzą nie tylko moi kochani rodzice, ale i koleżanki z podstawówki, z ławki, z liceum, ze szkoły muzycznej, z podwórka, nauczyciele, znajomi, znajomi rodziców, ciocie, wujkowie, instruktorzy teatralni, znajomi znajomych, pani z księgarni na Sienkiewicza a nawet przyjezdni z okolic Ostrowca. Nawet z Radomia! Łącznie ponad dwieście osób, z którymi się wychowywałam, pośród których dorastałam. Cieszyłam się, że mam taką cudną możliwość, by ich wszystkich razem zobaczyć. Przyznaje, było to dziwne: jakby wspomnienia fizycznie siedziały teraz przede mną. Na scenie opowiadam o dzieciństwie Wiktorii – głównej bohaterki dramatu, a przecież łączy mnie z nią kilka drobiazgów. Przykładowo mój tata jest wspaniałym specjalistą neurologiem, doktorem. Zaś tata mojej bohaterki jest... doktorem uniwersyteckim. Wypowiadam na samym początku sztuki słowa: „mój ojciec(...) był doktorem, choć leczyć nie umiał.”, a naprzeciwko, na widowni siedzi przecież mój tata i wszyscy widzowie wiedzą, że jest w Ostrowcu lekarzem. Na szczęście szybko moja postać objaśnia: „(…) dopiero w połowie podstawówki zrozumiałam, że nie zajmuje się oczami, śledzionami, przełykami, uszami wewnętrznymi i zewnętrznymi, ani nawet jelitem cienkim, bo o grubym to już nie marzyłam, ale Rewolucją Francuską” . Odbiorcy, którzy mnie znają dowiadują się, że Wiktoria to nie ja, nie Kasia Maria Zielińska, którą większość na widowni zna osobiście. To dziewczyna, która jest zła, że jej ojciec nie jest lekarzem a jedynie doktorem na uniwersytecie, bo niestety „córki profesorów miały lalki Barbie”. To tylko jeden z wielu ciekawych momentów, które przeplatają życie Viki z moim. Budując rolę oczywiście bazowałam na swoich własnych wspomnieniach, wykorzystywałam elementy z metody, którą przekazywała nam na studiach Maja Komorowska, tak zwane „dwa w pamięci”. Polega to na tym, że wypowiadam tekst sztuki a w pamięci mam konkretną sytuację, często osobistą, która kojarzy mi się z danym fragmentem.
„Rewolucja Balonowa” to tekst o wspomnieniach, o dorastaniu, o pierwszej miłości, o pierwszych dyskotekach, o podróżach, o smakach i obrazach z dzieciństwa, z okresu dorastania ale i z teraźniejszości. Takie „kadry z życia wzięte”. W Ostrowcu Świętokrzyskim ten tekst nabrał dla mnie większej mocy. Gdy opowiadam historię Viki, to „w pamięci”, w monologu wewnętrznym przechowuję swoje wspomnienia i obrazy. W poniedziałek większość ich twórców zasiadła na widowni i czytała najpewniej pomiędzy słowami.
Jako małolata byłam cudnym „nieogarem”, roztrzepańcem, rozsadzającą wszystko bombą energetyczną, która albo była super radosna albo miała małe przyruchy nerwowe, tiki. Zależało mi wtedy na ocenie innych, ale też nie cierpiałam tego, bo bałam się krytyki. Dzień po spektaklu rozmawiałam z moją pierwszą teatralną instruktorką z dzieciństwa o jej odczuciach po prezentacji „Rewolucji balonowej”. Pani Ula Bilska zapytała, czy gdy na początku spektaklu przez długą chwilę nic nie mówiłam, to czy byłam „super stremowana”. Tak to odczytała, znając mnie – Kasię z tamtych lat. Trzymała za mnie kciuki, uważała że dam radę, rozumiała też moją ewentualną tremę w kontekście całego zdarzenia w kinie Etiuda. Z mojej perspektywy, z perspektywy sceny pauza którą udało mi się wyczekać, była czasem dla dwóch spóźnialskich, szukających miejsca w ciemnościach. Poczułam, że nigdzie mi się nie spieszy i że mogę poczekać do zupełnej ciszy, by zbudować atmosferę, by zacząć opowiadać na pełnym skupieniu pierwszą anegdotę mojej bohaterki. O dziwo, trema, którą miałam przed wejściem na scenę, pozostała w garderobie. A temat, z którym wyszłam do widzów był na tyle ważny, że wszystkie pytania i wątpliwości zadawane sobie przed spektaklem zniknęły w kulisach przed wejściem na scenę. Czy to świadczy że dla Pani Uli już zawsze będę tą małą stremowaną Kasią i postrzegać mnie będzie już wiecznie przez pryzmat mojego dorastania? Może tak? A może zupełnie nie! Najważniejsze, że dopuszczam obie wersje i obie są w porządku.
Coraz bardziej rozumiem zdanie cudnej staruszki w Szczecinie, kiedy to na festiwalu występowałam z „Rewolucją Balonową”. Powiedziała: „dziękuję pani, płakałam i śmiałam się podczas spektaklu, bo przypomniała mi pani całe moje życie, wszystko przeleciało mi przed oczami”. Kiedy rozmawiam po pokazach ze wzruszonymi osobami, szczególnie tymi w sile wieku, jeszcze bardziej nabieram pewności, że dokonałam właściwego wyboru, by kontynuować podróżowanie z tekstem Julii Holewińskiej nie tylko po Polsce. A wy jak myślicie? Chętnie poczytam o waszych odczuciach dotyczących „Rewolucji Balonowej”, zapraszam do dialogu na naszym forum, na stronie internetowej www.rewolucjabalonowa.pl lub na fan pagu przedstawienia na facebooku.
FOTO ANDRZEJ ŁADA ( OSTROWIEC Św 2015)